Dziś odwiedziłam znajomego pszczelarza. Ponieważ nie należymy do tego samego koła, można rozmawiać otwarcie. Stajemy przed nowym problemem. Ul pełen zapasów pszczół brak. Nie ma ich na dennicy ani w pobliżu wylotów. Rabunków nie zaobserwowano.
Ciekawym jest, że po pierwsze, nie ma w zwyczaju wymieniać tych informacji drogą oficjalną, a każdy pszczelarz swoje wstydliwe problemy stara się, jak długo może, zamiatać pod dywan, żeby się przypakiem nie wydało, jaki jest nieudolny w swoim fachu, bo przecież wszyscy pozostali tych problemów nie mieli, nie mają i mieć z pewnością nie bedą.
A po drugie dlaczego Polak zawsze mądry musi być po szkodzie, a nigdy jakoś przed? Czy ta sytuacja w ulu nie przypomina do złudzenia amerykańskiego CCD, które było od nas tak daleko, że uważaliśmy, że mamy szczęście, a ten akurat wynalazek w ogóle nas nie dotyczy?
A co u was lub u waszych sąsiadów?